poniedziałek, 19 czerwca 2017

Struga - 210 rocznica bitwy (12-14.V.2017)

Mój pierwszy napoleoński biwak w 2017 r. i szczerze powiedziawszy - dość skromny. Chociaż z punktu widzenia organizatorów było to dość duże przedsięwzięcie logistyczne. Za co im chwała, bo akurat to było dość dobrze zorganizowane. Ciepłe posiłki, fajne miejsce (uroki Dolnego Śląska plus Pałac w Strudze) i duża ilość czeskiego piwa umilały nam czas. A sama bitwa...no cóż... Zostawię to bez komentarza, ale nie samą bitwą człowiek żyje :) Na pewno super klimatyczna była nasza wyprawa do ruin Zamku Cisy. Jest on położony w samym środku lasu, zero cywilizacji i mało zwiedzających. Fajnie też było poznać Bawarczyka Christiana, który odtwarzał porucznika francuskiej żandarmerii. Zostaliśmy przez niego obdarowani dużą ilością lokalnego, bawarskiego piwa, za co mu chwała ! Poniżej fotki i oficjalna relacja naszego kolegi Grajcara. Całość można znaleźć na naszej oficjalnej stronce na FB TUTAJ 

Po zakończeniu ciężkiej kampanii zimowej przełomu 1806 r. i 1807 r. bitwami pod Gołyminem, Pułtuskiem i Iławą Pruską (Eylau) dowództwo naszego Pułku zdecydowało o przesunięciu żołnierzy starszych, chorych, rekonwalescentów i rekrutów do zadań drugoliniowych. Z grupy tej stworzono oddział wydzielony i przekierowano go do wykonywania teoretycznie lżejszych obowiązków na teren Dolnego Śląska. Reszta 3-go Pułku Piechoty (Księstwa Warszawskiego) pociągnęła razem z główną Armią Cesarza Napoleona na Mazury i tam podjęła działania szarpano-osłonowe, niedaleko okolic jeziora Omulew i rzek Omulwi oraz Łyny. Z kolei nasz detaszowany odział, w którego skład zostałem włączony z racji wieku, dowodzony pod komendą dzielnego adiutanta Przemysława, poprzez Warszawę, Łódź, Twierdzę Wrocław, pociągnęła na południowy-zachód. W Twierdzy Wrocław uzupełniliśmy zapasy. Dołączyło do nas też dwóch dzielnych grenadierów, w osobach Kozica i pół-Irlandczyka Martina. Należy wskazać, że sytuacja na Dolnym Śląsku przedstawiała się w sposób nader osobliwy. Po zakończonym pogromie głównych sił Królestwa Prus pod Jeną i Auerstedt podczas jesieni 1806 r., resztki armii pruskiej rozpierzchły się w wielu kierunkach, zasadniczo osadzając się w twierdzach. Na Śląsku był to Głogów, Wrocław, Świdnica, Brzeg, Koźle, Nysa, Srebrna Góra i Kłodzko. Wojsko pruskie choć zdemoralizowane przegraną kampanią, rosło ciągle w siłę, osiągając na terenie podgórskim wielkość ok. 28 tys. ludzi. Co ciekawe, wielu z żołnierzy pruskich było Polakami, wybieranymi do wojska pod przymusem, niechętnymi w sprawie zaborczej. Nasza obecność na terenie Dolnego Śląska miała pomóc wojskom Hieronima Bonaparte w kontaktach z takimi żołnierzami, celem przechodzenia na stronę sprzymierzonych, oraz z ludnością miejscową. Należy wskazać, iż Cesarz Napoleon odkomenderował na Śląsk 9-ty Korpus Armijny, złożony z dywizji bawarskich i wirtemberskich pod ogólną komendą francuską. Wśród jednostek tych znaleźli się także Ułani Legii Włoskiej, którzy na służbie Francji wyrąbywali sobie drogę do Polski. Ogólnie rzecz biorąc sytuacja militarna przedstawiała się nie najlepiej. Prusacy, mając oparcie w swoich twierdzach i pobliskich Sudetach, robili się coraz bardziej bezczelni. 11 maja 1807 r. pruski gubernator Śląska wysłał duży oddział podjazdowy pod dowództwem majora von Losthin, mający zadanie przecinać linie komunikacyjne wokół Wrocławia, zająć twierdzę, przeganiać patrole sprzymierzonych i znosić mniejsze jednostki. Dzięki dzielnej postawie garnizonu Wrocław, oddział ten nie osiągnąwszy swojego głównego celu, zaczął cofać się na południowy zachód, aby schronić się w pobliskich górach. W tym czasie oddział wydzielony naszego 3-go Pułku zajmował się działaniami zwiadowczymi oraz pozyskiwaniem furażu. Złośliwi twierdzić mogą, iż biorąc pod uwagę skład osobowy oddziału, zajmowaliśmy się głównie obłapianiem dziewek, brzuchaceniem niewiast, permanentnym piciem oraz jedzeniem wszystkiego, co tylko można. Nie jest to jednakże prawdą, ponieważ nasz dzielny adiutant tego oficjalnie nie dozwalał (chyba że nikt nie widział). Kontakty z miejscową ludnością charakteryzowały się wzajemnym poszanowaniem i zrozumieniem. Miejscowi szaraczkowie, po otrzymaniu kilku ciosów tasakami lub kolbami, przypominali sobie nagle polską szlachetną mowę i chętnie wskazywali ukrytą spyżę. Tak więc 14 maja 1807 r. znajdowaliśmy się niedaleko miejscowości Struga (niem. Adelsbach), stając niejako na drodze ucieczki oddziału majora von Lostechin. Szczęśliwie dla nas, w okolicy pojawiły się też trzy szwadrony ułanów Legii Polsko-Włoskiej (280 szabel) i kilkusetosobowy oddział piechoty bawarskiej. Biorąc pod uwagę znaczną przewagę liczebną Prusaków (8 kompanii piechoty - ok. 1 200 bagnetów, szwadron VI Regimentu Huzarów - 80 szabli, szwadron III Regimentu Dragonów dowodzony przez von Irvinga - 80 szabli, szwadron Bośniaków dowodzony przez von Prittwitza - 80 lanc, sześć dział wraz o obsługą, sytuacja ta była dla nas niezmiernie skomplikowana i groźna. Tak więc dzień przed bitwą spędziliśmy na ostatniej ponoć wieczerzy, wypijając i jedząc całe zgromadzone zapasy. 15 maja 1807 r. bladzi i spragnieni stanęliśmy jako jednostka osłonowa obok wojsk sprzymierzonych do nierównego boju. Naszym uzupełnieniem były spieszeni żołnierze Legii, których konie zostały zranione. Szczęśliwym trafem, na naszą stronę przechodzili Polacy wzięci siłą w Armii Pruskiej, tak więc plan bitwy i ustawienie wojsk pruskich były nam znane. Co do bitwy na polach wałbrzyskich, zwanych przez potomnych Bitwą pod Szczawienkiem lub Bitwą nad Strugą, nie mogę powiedzieć wiele. Bitwa była krótka i gwałtowna. Wiekopomną chwałą odznaczyła się Legia Polsko-Włoska i jej ułani. Ich błyskawiczna i bohaterska szarża roznosiła dużo liczniejsze czworoboki pruskie. Naszym zadaniem było przepłoszenie jegrów oraz szturm na armaty, podczas którego chwalebną ranę w czoło otrzymał fizylier Iwo. Rana okazała się niegroźna, a dzięki mojemu przygotowaniu infirmierskiemu, został szybko zaniesiony do chirurga polowego III klasy. Należy stwierdzić, że Prusacy stawali dość tchórzliwie i słabo. Oddział majora von Losthin został więc pobity, po części wzięty do niewoli, zaś resztki rozpierzchły się w okolicznych lasach. Po zakończonej bitwie zażyliśmy odpoczynku, zaś na moją szyję rzuciła się niewiasta Margaret, wdzięczna losowi za ocalenie ojca jej dziecka. Nie mogąc pozbyć się rzeczonej niewiasty, a otrzymawszy rozkaz rekognostkowania okolic zamku Cisy, ruszyliśmy piechotą. Margaret, będąca w widocznej ciąży, powiedziała, że nie będzie odstawać od oddziału i dzielnie, jako polowa żona, szła z nami. Dojście do ruin zamku Cisy w trudnym terenie i biorąc pod uwagę brak furażu i napitku zajęło nam około 2 godzin. Po niejakich trudnościach zajęliśmy zamek, zażyliśmy odpoczynku i wzięliśmy do niewoli kilku wałęsających się Prusaków. Okazało się, że są to dezerterzy z Armii Pruskiej polskiego pochodzenia, więc puściliśmy ich wolno. Późnym wieczorem dotarliśmy do naszego obozowiska w miejscowości Struga i tam powzięliśmy rozkazy o dyslokacji oddziału do Wrocławia i Warszawy. Następnego ranka po śniadaniu rozdzieliliśmy się na kilka grup i każdy podążył w swoją stronę. Dzieje sławetnej Bitwy pod Strugą 15 maja 1807 r. spisał rekrut Marcin Zakrzewski, par excellence chirurg II klasy 3-go Pułku Legere









Brak komentarzy:

Prześlij komentarz